Świt na krawędzi dżungli – wyprawa w otulinę Sinharaja - Dawn at the Edge of the Jungle – Exploring the Buffer Zone of Sinharaja
Świt na krawędzi dżungli – wyprawa w otulinę Sinharaja
Wydawało nam się, że po kilku dniach w Sinharaja nic nas już nie zaskoczy — aż do momentu, gdy ruszyliśmy w głąb otuliny rezerwatu terenowym samochodem, który choć swoje już przejechał, wciąż radził sobie z cejlońskimi wertepami z zaskakującą pewnością. Nie był to muzealny zabytek, ale solidna, wysłużona maszyna, która idealnie pasowała do krajobrazu — trochę surowa, trochę prowizoryczna, ale niezawodna w tym, co najważniejsze.
Już sama droga była lekcją pokory. Dla miejscowych to codzienność — dzieci idące kilka kilometrów, by dotrzeć do asfaltowej drogi i złapać autobus do szkoły; dorośli przemierzający te same ścieżki w drodze do pracy, na zakupy czy do lekarza. Niejednokrotnie muszą brodzić w wodzie, bo malutkie strumienie przecinają drogę tak często, jak korzenie i kamienie. My pokonywaliśmy te same przeszkody, mozolnie przetaczając się naszym „jeepem” przez koryta strumieni, a każdy przejazd wzbudzał ekscytację, jakbyśmy odkrywali zupełnie nowy świat.
Wraz ze świtem pojawiły się pierwsze zwierzęta. Na gałęzi, w półmroku poranka, zobaczyliśmy jednego z największych mieszkańców cejlońskich lasów — wiewiórę cejlońską (Ratufa macroura). Zwinna, ale ogromna jak na wiewiórkę, z długim puszystym ogonem, poruszała się po koronach drzew z niezwykłą gracją.
Wraz z ocieplającym się powietrzem rozbrzmiała ptasia orkiestra. Usłyszeliśmy donośne nawoływania kukiela wielkiego (Eudynamys scolopaceus), a na poboczach ścieżki przemykały miedzianki szmaragdowe (Chalcophaps indica) — jedne z najbardziej błyszczących gołębi Azji. Z gęstych zarośli wychylały się tajemnicze, endemicze kuropatwiaki cejlońskie (Galloperdix bicalcarata) o czerwonych nogach, zawsze czujne, zawsze gotowe do ucieczki.
Kolejny raz widzieliśmy dumnego kura cejlońskiego (Gallus lafayettii) — tu wydaje się być królem każdej porannej polany. A wśród kwiatów i krzewów przemykał drobny, ruchliwy nektarnik żółtobrzuchy (Leptocoma zeylonica), którego iryzujące pióra połyskiwały w pierwszych promieniach słońca.
Dzień dopiero się budził, a my mieliśmy poczucie, że uczestniczymy w niezwykłym spektaklu. W wioskach ukrytych wśród drzew życie toczyło się swoim rytmem. Mieliśmy okazję spróbować lokalnych „kanapek” — placków zawiniętych w liście, prostych, ale aromatycznych i idealnie dopasowanych do warunków życia ludzi mieszkających w dżungli.
To była wyprawa pełna emocji, nowych doświadczeń i refleksji nad codziennością tych, którzy od pokoleń żyją w cieniu wielkiego lasu. A na koniec — zostawiliśmy sobie największą atrakcję. Podczas tej wyprawy udało nam się zobaczyć skrajnie rzadką, endemiczną sowę Sri Lanki… ale tę historię opowiemy dopiero w kolejnym poście.
Dawn at the Edge of the Jungle – Exploring the Buffer Zone of Sinharaja
We thought that after a few days in Sinharaja, nothing could surprise us — until we set off deeper into the forest buffer zone in a rugged off-road vehicle. Though it had seen many miles, it handled the Ceylonese terrain with remarkable assurance. It wasn’t a museum piece, just a solid, well-worn machine that fit perfectly into the landscape — a little rough, a little makeshift, but completely reliable where it mattered most.
The journey itself was a lesson in humility. For the locals, this is everyday life — children walking several kilometers to reach the paved road and catch a bus to school; adults following the same paths to work, markets, or the doctor. Small streams frequently cross the paths, so they wade through water or step carefully over roots and stones. We faced the same obstacles, slowly negotiating each one in our “jeep,” and every bump and jolt brought a thrill, as if discovering a brand-new world.
At dawn, the first animals appeared. On a branch in the half-light of morning, we spotted one of the largest residents of the Ceylonese forests — the grizzled giant squirrel (Ratufa macroura). Agile yet impressively large, with a long, bushy tail, it moved gracefully among the treetops.
As the air warmed, the forest came alive with sound. We heard the loud calls of the Asian koel, while emerald doves (Chalcophaps indica) flitted quietly along the path — among the brightest pigeons in Asia. From the dense undergrowth, endemic Sri Lanka spurfowl (Galloperdix bicalcarata) appeared, red-legged and alert, always ready to dash back into the shadows.
Once again, we saw the proud Sri Lanka junglefowl (Gallus lafayettii), seeming to rule every morning clearing. Among flowers and shrubs, a tiny purple-rumped sunbird (Leptocoma zeylonica) darted about, its iridescent feathers shimmering in the first rays of sunlight.
The day was just beginning, yet it felt like we were witnessing a grand spectacle. In villages hidden among the trees, life moved at its own pace. We even had a chance to taste local “sandwiches” — simple, leaf-wrapped flatbreads, perfectly suited to the lifestyle of people living in the rainforest.
It was an expedition full of emotions, new experiences, and reflections on the daily lives of those who have lived in the shadow of this great forest for generations. And at the end, we saved the greatest thrill for last. During this trip, we saw an extremely rare, endemic Sri Lankan owl… but that story will have to wait for the next post.




























Komentarze
Prześlij komentarz